Przechodzimy od I do II etapu naszego laboratorium. Ten pierwszy etap miał pomóc nam zobaczyć, że świat, w którym żyjemy uśpił prawdziwe, najgłębsze pragnienia naszego serca. Wracając do obrazu z pierwszej części, można by powiedzieć, że świat włożył w nasze ręce tyle butelek z wodą, że nie mamy sił ani ochoty poszukiwać źródła. Żeby jednak usprawiedliwić się w tej sytuacji wmówiliśmy sobie, że świat już taki jest, że nic nie da się zmienić, że tak już trzeba żyć…
Stąd tak konieczne jest to wejście w głąb, odkrycie, że prawdziwe pragnienia naszego serca nie wyczerpują się w tym co posiadamy, nawet nie w tym czym jesteśmy, bo jak pisze św. Paweł „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Jeśli więc tekst z Apokalipsy albo Pieśni nad pieśniami choć trochę obudził twoje serce, jeśli cokolwiek się w tobie zbudziło, to już jest wielki dar. Jednak nie możemy tutaj się zatrzymać. Tak jak nie wystarczy zapragnąć źródła, aby z niego zaczerpnąć, tak nie wystarczy tylko zapragnąć czegoś większego, aby być spełnionym. Dlatego musimy iść dalej. Słowo, które będzie nas prowadzić to tekst Mk 10,17-23:
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu rzekł: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”. On Mu rzekł: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Ten człowiek, który przychodzi do Jezusa jest w takiej samej sytuacji jak my. Zapragnął czegoś więcej, nie chciał być zwykły zjadaczem chleba, który wstaje się idzie do szkoły/pracy, wraca, odpoczywa, włącza komputer lub telewizor, śpi… i tak dzień za dniem. Zapragnął czegoś więcej, coś obudziło się w jego sercu. Dlatego przychodzi od Jezusa i zadaje to pytanie: Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Co mam czynić, aby te pragnienia nie były tylko romantycznym marzeniem, ale rzeczywistością? Spróbujmy wejść w tą sytuację człowieka, który zadaje sobie to pytanie. Zapragnąłem czegoś, co czynić teraz? Jak to osiągnąć? Jak sprawić, żeby to się stało faktem?
Nie wchodząc we wszystkie elementy tego tekstu chcę zwrócić uwagę, która może wielu rozczaruje. Nie wystarczy być dobrym człowiekiem. Nie wystarczy być pobożnym, ani nawet życzliwym wobec ludzi. Człowiek z Ewangelii był dobry, spełniał dobre uczynki, ale jednak odszedł zasmucony. Nie pobożność sprawia, że pragnienia człowieka zaczynają się zmieniać, nie ilość odmawianych modlitw, nawet nie dobre uczynki. W naszym życiu chodzi o coś o wiele bardziej pasjonującego! Idźmy dalej…
W centrum tego dialogu odnajdujemy słowo Jezusa: Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. To jest sedno sprawy! Tutaj tak na prawdę rozgrywa się prawda o naszym życiu: Czy jest ono tylko szarym przeżywaniem codzienności z romantycznym westchnieniem za czymś więcej, które jednak jest tylko westchnieniem – czy jest to życie, w którym chcemy zaryzykować, wejść w coś co nas przekracza, poczuć się niepewnie, powalczyć, zwyciężyć! To słowo Jezusa jest pewną prowokacją – czy jesteś gotów postawić na szali całe swoje życie? Czy jesteś gotów zagrać va bank?
Wracając do obrazu człowieka z butelkami i źródłem – nie da się kopać, jeśli wpierw nie opróżni się rąk z butelek. Nie da się przyjąć pełni, którą oferuje Bóg, jeśli nie zrobi się dla niej przestrzeni w swoim sercu, jeśli nie zaryzykuje się chwili „pustki”, którą Bóg będzie mógł wypełnić. Bóg nie jest dodatkiem, czymś obok setek rzeczy, które przywłaszczyły sobie nasze pragnienia. On chce dać ci wszystko, ale nie jest jak akwizytor, który powtarza: „Tu nie ma ryzyka, nic pan nie traci, wszystko jest bezpieczne”. Tam gdzie nie ma ryzyka, nie ma prawdziwego smaku życia, dlatego On woła: Graj va bank! On nie chce jedynie wejść w twój ciasny świat, On chce rozsadzić jego ściany, sprawić, abyś poczuł(a) pełnie, zaczął(ęła) żyć pełną piersią!
Dlatego ten drugi etap to przede wszystkim wejście w pewne ryzyko! A to może zrobić tylko ten, kto na prawdę chce zacząć żyć inaczej, kto chce, żeby jego pragnienia się zmieniły, kto chce, żeby jego życie stało się pasją! Pisząc o tym myślę o tylu wydarzeniach, które stawiały mnie w takiej sytuacji – od tych pierwszych, kiedy decydowały się losy mojego powołania, przez kolejne, w których Bóg zapraszał do tego, aby zostawić wszystko i iść za Nim, aż do tej ostatniej – decyzji wyjazdu z Polski. Zawsze był jakiś lęk, ale z drugiej strony to pragnienie, które popychało, aby iść dalej, i dalej… Choć nie raz było ciężko, nigdy nie żałowałem. Dlatego dziś chcę zachęcić was do pójścia w to samo. Kto raz tego zakosztuje, nie chce już żyć szarością życia…
Jezus dziś proponuje każdemu z nas: Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Spróbuj zaryzykować coś w tym Adwencie, spróbuj zostawić te małe rzeczy, których nauczyłeś się pragnąć i które krepują cię. Spróbuj w tym Adwencie zrezygnować trochę z komórki, komputera, Facebooka czy telewizora. Może jakiś dzień w tygodniu, może te adwentowe wieczory… Spróbuj zrezygnować z tego, bez czego nie wyobrażasz sobie życia. Spróbuj, poczujesz pustkę, będziesz się bał(a), nie będziesz wiedział(a) co z sobą zrobić, ale jeśli w tą pustkę zaprosił Upragnionego… nie da się opisać tego, co zaczniesz przeżywać! Jeśli jednak odpuścisz, pozostanie ci tylko – tak jak bogatemu młodzieńcowi – przeżywać smutek i nudę własnej codzienności…
Nasza metoda modlitwy pozostaje ta sama, 15 minut dziennie. Tekst na ten tydzień – o bogatym młodzieńcu. Zobacz to spojrzenie z miłością Jezusa, spotkaj się z Jego wzrokiem. To doświadczenie miłości jest ważne, bo tylko ono dodaje odwagi, aby zaryzykować dla Niego. A potem rozmawiaj z Nim o swoich obawach, lękach – o tym napięciu, które może się rodzić na myśl o zostawieniu, o zrezygnowaniu z czegoś na te kilka adwentowych dni. Próbuj wejść w tą scenę, módl się swoimi uczuciami, ale zobacz też uczucia i pragnienia Jezusa. On chce ci dać coś więcej, pragnie tego, ale musisz wypuścić to co zajmuje twoje ręce…
Wracaj do tego obrazu w ciągu swoich obowiązków, wtedy, kiedy będziesz stawał(a) wobec konkretnego wyboru, rezygnacji z czegoś patrz na ten wzrok Jezusa, ożywiaj z Nim ten dialog. Wtedy to Słowo będzie cię przemieniać. Nie bój się! Ryzykuj, wyjdź poza siebie i ciasny krąg swoich przyzwyczajeń. Wtedy zaczniesz żyć! Odwagi!
Nie da się ukryć… Choć czuję się mocno związaną z moja wiarą, jestem też dzieckiem swojej epoki… Odczuwam wiele pęt i więzów, które choć niby niewinne – krępują moją duszę… Wiem dobrze jak trudno choć na chwilę porzucić pewne przyzwyczajenia… Lecz ten tekst, który właśnie przeczytałam, doda mi sił, by podjąć próbę zerwania pewnych kajdan… Wiem, że nie będzie łatwo… Ale myśli o „Laboratorium” dodadzą mi odwagi… Proszę Wspólnotę o modlitewne wsparcie!