Za nami połowa drugiego etapu naszego adwentowego laboratorium, w którym wpatrujemy się w dialog Jezusa z bogatym młodzieńcem. To etap, który tak naprawdę jest walką i wyborem. Walką o to, aby zrezygnować z tego co narzuca się naszym zmysłom, co łudzi że zaspokoi nasze pragnienia. To walka o to, aby zostawić wszystko i z odwagą wejść w to, co daje Bóg – nawet jeśli na razie wydaje się nam, że to nie ma sensu, że jedynie coś tracimy… Jeśli wchodzimy w to, jeśli rodzi się w nas to napięcie, to wtedy zaczynają się spełniać w nas nie tylko te słowa o młodzieńcu, ale także te, o których mówi prorok Ozeasz:
Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca.
I stanie się w owym dniu – wyrocznia Pana – że nazwie Mnie: „Mąż mój”, a już nie powie: „Mój Baal”.
Usunę z jej ust imiona Baalów i już nie będzie wymawiać ich imion. (por. Oz 2,16-19)
Ten etap, który przeżywamy to faktycznie wyjście na pustynię, tam gdzie nie ma wiru tego świata, tam gdzie nie można zaufać swojej doskonałości, swoim umiejętnością, ale trzeba całkowicie oprzeć się na Bogu. To dlatego On w tym czasie chce nas tam wyprowadzać. Chce mówić do naszych serc, chce budować z nami relację miłości jak Oblubieniec z Oblubienicą. Właśnie do tego potrzeba jest ta pustynia, ta „pustka”, która rodzi napięcie i zmaganie.
Tym, co najbardziej przeszkadza w wejściu w to doświadczenie, jest lęk o siebie. To właśnie lęk nie pozwolił bogatemu młodzieńcowi pójść za Jezusem, ale sprawił, że odszedł zasmucony. Ten smutek młodzieńca pokazuje bardzo ważną rzecz: jeśli człowiek nie zaryzykuje, nie wejdzie w tą Bożą prowokację, jego życie staje się smutne, można dodać – nudne. To jest przyczyna tego, że tak wiele osób nie widzi dziś sensu życia, czuje się znudzonych, niespełnionych, nieszczęśliwych. Nuda nie jest wynikiem pustki, ale lęku, który stłumił wielkie pragnienia ludzkiego serca. Lęku, który wygrał z tym napięciem między pustką a spełnieniem. Dlatego mamy ten czas, czas budzenia tych pragnień i czas wchodzenia w to ryzyko. Ryzykuj, nie poddaj się zwątpieniu, wygraj swoje życie!
Wracając do obrazu życia jako piętrowego domu można powiedzieć, że bogaty młodzieniec odkrył wszystko na parterze, przestraszył się jednak zostawić ten parter i wejść na piętro. Z czasem jednak ten parter znudził mu się, wszystko odkrył, nic nie było dla niego niespodzianką, wszystko znał. Czuł się bezpiecznie, pewnie, ale równocześnie był zasmucony i niespełniony, bo pragnął czegoś więcej. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że włączyłby telewizor, albo internet i przesiadywałby godzinami przełączając programy, śledząc facebooka czy nk albo szukając z kim mógłby porozmawiać przez gg, łudząc się, że tam znajdzie coś, co go zaskoczy, poderwie: chciałby zostać na swoim „parterze”, i równocześnie doświadczać czegoś nowego – to jest niestety niemożliwe.
W tym kluczu możemy patrzeć nie tylko na te nasze zmagania adwentowe, w których świadomie rezygnujemy z pewnych rzeczy, ale także na to wszystko, co Bóg przygotowuje w naszym życiu. Jeśli coś nam nie wychodzi, jeśli dostajemy gorszą ocenę w szkole, nie wychodzi nam coś w pracy, ktoś zranił nas słowem, albo zawiódł – to wszystko może być okazją do tego, aby uczyć się, że nasza nadzieja złożona w tych rzeczach jest złudna. To wszystko również możemy przezywać jako prowokację ze strony Boga: jeśli będziemy mówili zawsze „zgadzam się” – nasze życie będzie nabierać coraz pełniejszego sensu, coraz większego smaku. Choć nie będzie w tym pełnego panowania nad wszystkim (bo to panowanie będzie w rękach Boga), to jednak nie przede wszystkim nie będzie życiem nudnym, lecz pełnym pasji, życiem, w którym pojawią się nowe, wielkie pragnienia!
Zachęcam, aby trwać w modlitwie z obrazem bogatego młodzieńca, aby także dzielić się i wzajemnie umacniać poprzez swoje wypowiedzi tutaj na blogu. Być może wasz komentarz będzie słowem, które pomoże komuś, kto tej pomocy potrzebuje. Życzę odwagi w kolejnych dniach przeżywania naszego drugiego etapu laboratorium. W sobotę wieczorem rozpoczynamy trzeci etap, powodzenia!
Jak przewidywałam, nie było i nie jest łatwo… Rezygnacja z rzeczy niby banalnych i bez których przecież da się żyć, w praktyce okazuje się znacznie trudniejsza… Tak… Przyznam się… Za pierwszym podejściem byłam idealnym odbiciem bogatego młodzieńca… I odczułam ogrom smutku… Lecz za drugim już było inaczej… Próba ciężka, ale wygrana… I to, że zmogłam siebie… Że pokonałam palące pragnienie „posiadania butelki”, dodało mi wiary i sił… Dziś z perspektywy tego własnego doświadczenia napiszę: nie poddawajcie się… Odrzucajmy to co krępuje nasze serca i dusze, by dążyć do źródła…
Jeśli chodzi o moje doświadczenie: Zrezygnować z czegoś dla samej rezygnacji, dla idei – to ciężkie, a może nawet nieraz ponad możliwości. Ale kiedy myślę o tym, że „Jezus spojrzał z miłością”, że patrzy z miłością, a potem zaprasza do tego, aby pokonać lęk przed pustką – wtedy to nabiera sensu. Nie jest bezproblemowe – ale łatwiejsze i sensowniejsze. Próbujcie!
Ps.Zapewniam o codziennej modlitwie za wszystkich, którzy wchodzą w to doświadczenie.
Zrezygnować wcale nie jest łatwo z rzeczy, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Telewizja, internet i tak cały dzień.. A później się żałuje, że „mogłem/am zrobić coś więcej”. Zgadzam się z tym, że w życiu nie należy opierać się na tym co materialne, czy tylko pragnieniach doczesnych jak np.kariera, bo jeśli się nie powiedzie, szczególnie teraz, w czasach kryzysu, to „wszystko” się wali. A to tylko dlatego, że „wszystko”, to całe czyjeś życie, kręcące się tylko wokół tego jednego, określonego marzenia, czy to o szacunku, czy o dużym domu… I wtedy człowiek rozpacza, szuka pomocy wszędzie, często nie widzi jednak tej najprostszej wskazówki- by się pomodlić, przeprosić Boga. I tu zaczynają się kłamstwa, oszustwa i jest tylko gorzej i gorzej. Laboratorium pragnień pomaga przezwyciężać mi pokusy, „ubiera” okulary prawdy, prze które mogę zobaczyć te naprawdę cenne wartości..