Pisałem ostatnio o tym, w jaki sposób św. Paweł zaczyna swoje głoszenie Ewangelii. Po ludzku skazany jest na porażkę i powiedzielibyśmy: „nie tak to się robi”! A jednak – jeśli on nie chce błyszczeć, nie chce się reklamować i przekonywać ludzką mądrością, to dlatego, że sam doświadczył już jednego: Ewangelia to nie bubel, który trzeba zareklamować, żeby ktoś się na niego skusił. Ewangelia to wartość sama w sobie, perła dla której warto oddać wszystko! Ponadto Ewangelia to nie teoria, jakaś idea, którą można rozumowo uzasadnić i wyjaśnić. Ewangelia to tajemnica śmierci i życia, a to przekracza ludzkie pojęcia. Dlatego Paweł nie próbuję szukać wyszukanych słów, ale w prostocie pisze:
My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. (1 Kor 1,23-24)
Dziś popatrzymy na mentalność Żydów, dla których Ewangelia jest zgorszeniem. Ich sposób myślenia został ukształtowany przez Torę. Żyd wiedział, że Prawo, które otrzymał na Synaju od Boga jest dobre i dane jest po to, żeby je wypełnić. Wielokrotnie w Biblii możemy znaleźć słowo, które przypominało Izraelitom, że w zachowywaniu Prawa jest ich powodzenie, ich życie i pomyślność, a z kolei niewypełnienie Prawa to przekleństwo. Zachowywanie Prawa dla Izraelitów było wręcz najważniejszym obowiązkiem. Prawo (a w jego centrum Dziesięć Przykazań) było normą życia. Normą, do której każdy Izraelita starał się dorastać. Wypełnienie Prawa to była droga do doskonałości. Droga, którą podążać pragnęli przede wszystkim faryzeusze i uczeni w Prawie.
Cały problem polegał jednak na tym, że człowiek po grzechu pierworodnym nie jest w stanie wypełnić Prawa (skąd my to znamy: ile razy próbujemy wypełnić Dziesięć Przykazań i przy każdej kolejnej spowiedzi widzimy swoją klęskę). Cóż więc należało zrobić, aby uniknąć kary (przekleństwa) za niewypełnienie Prawa? Znaleźć winowajców: to inni są winni, że nie kocham bliźniego (bo on jest taki a taki), to wina tego czy tamtego, że się zdenrwowałem(am), to wina… i tak dalej. Ważne było tylko jedno: nie powiedzieć moja wina.
Człowiek żyjący w takiej mentalności ciągle jest pod presją doskonałości: muszę być doskonały, muszę wypełnić Prawo, udowodnię, że potrafię (a jeśli się nie uda, to znajdę winnych mojego niepowodzenia). Z kolei jeśli już się komuś udaje osiągnąć nieco „wyższy poziom moralności” to zaczyna pogardzać tymi, którzy są gorsi (oj jak łatwo jest osądzać). Życie pod Prawem więc to ciągły wysiłek: muszę udowodnić że jestem dobry, muszę pokazać się z dobrej strony, muszę zasłużyć sobie na niebo…
Taka mentalność rodzi pewne postawy: zmęczenie próbami stawania się lepszym, smutek i przygnębienie a nieraz narzekanie na to, jak to jest ciężko. Ludzie żyjący w tym duchu bywają także zniechęceni, bez radości i satysfakcji z czynienia dobra – bo dobro nie wypływa z wewnątrz, ale jest nakazem Prawa. Często czynione jest z lęku przed karą. Życie pod Prawem rodzi pewien rodzaj perfekcjonizmu, sprawia, że człowiek jest spięty, bo przecież „nie wypada” okazać swojej słabości, spontaniczności. Dlatego choć „na zewnątrz” często wydaje się wszystko poprawne, w sercu może być tęsknota za grzechem i pretensje, dlaczego inni mają łatwiej bo mogą sobie pogrzeszyć…
Widać więc, że ta mentalność Prawa nie jest obca także nam. Patrząc w serce, każdy z nas odkryje, że w większym czy mniejszym stopniu jesteśmy takim myśleniem przesiąknięci. Niektórzy „znoszą to”, próbują żyć, tłumaczą się „przecież się staram”. Inni męczą się i szukają innej drogi – drogi Greków. Ale o tym w kolejnym wpisie.
Czytając ten artykuł stanął mi przed oczyma mój własny wizerunek. Człowieka jakim byłem przez kilka ładnych lat.
Będąc dalekim od Pawlowych nauk, ale zarazem przepełniony idea doskonałego życia pokładałem w ludzkim prawie wszelkie swoje nadzieje na osiągniecie takowego. Wiara w praworządność unormowana kodeksami, rozporządzeniami i szeregiem aktów wykonawczych dawała mi poczucie bezpieczeństwa i przeświadczenie, ze przy odrobinie wysiłku można stworzyć „ raj na ziemi”. No bo jeśli wszyscy będą żyli według reguł prawnych ( mam na myśli prawo oparte na wartościach demokratycznych dalekich od wszelkiego rodzaju totalitaryzmow, dyktator itd.) cóż innego może się wydarzyć.
Trochę wysiłku by niepokornych prawu oponentów odizolować lub uziemić systemem kar i ograniczeń. i po sprawie. ZA KARE KARA MUSI BYĆ. Niestety ludzka natura wykształciła w sobie system zapobiegawczo obronny przed tym z pozoru idealnym rozwiązaniem. Dominującym hasłem, we wszystkich systemach prawnych jest „prawo jest stworzone po to by je łamać”. I tu kot pogrzebany.
Praktyka pokazuje, ze tak właśnie jest i co gorsze zasada ta dotyczy wszystkich bez mała równo. Ustawodawców, legislatorów, wykonawców jak i pozostałych. Dochodzi do paranoi tworzenia przepisów chroniących przepisy, tworzenia służb kontrolujących służby. Podobnie jak u Żydów, którzy zacząwszy od jednej Tory już po niedługim czasie ginęli w całej masie praw i przepisów uzupełniających ja. Innymi słowy problemem ludzkiego prawa jest to, ze ilu jest ludzi tyle tych praw powinno być. Każdy powinien mieć swój własny pakiet kodeksów i środków przymusu. Pytaniem jest kto by w takiej sytuacji stal na straży przestrzegania tych praw.
Kiedy to sobie uświadomiłem, cala moja wizja systemu praworządności runęła w gruzach z hukiem jakiego nie uczynił kolos na glinianych nogach. Porzuciłem ten model życia. Nie oznacza to, ze stałem się całkowitym przeciwnikiem prawa, oponentem stając tym samym po drugiej stronie barykady i stając bandziorem.
Zawiedziony i zrezygnowany rozpocząłem poszukiwania czegoś innego, czegoś w zamian. Niestety kolejny raz w tej wędrówce było mi nie podłodze z Bogiem.